W tej pracy warto być pokornym
Dzisiaj praca konduktora nie jest trudna, potrzebna jest umiejętność opanowania stresu. Na pewno trzeba być bystrym i umieć reagować tu i teraz, ale też wiedzieć, co się mówi – podkreśla Roman Misiurek, kierownik pociągu pasażerskiego z Lublina, który na kolei przepracował 50 lat. Rozmawia Katarzyna Matusz.
Po zakończeniu nauki Kolejowej Zasadniczej Szkole Zawodowej razem z czterema kolegami podjął Pan pracę jako konduktor, ale tylko Pan został na stanowisku, koledzy zrezygnowali. Dlaczego?
Był taki czas, że po powrocie do domu i 2-3 godz. odpoczynku znów ruszało się w trasę. Brakowało osób, a pociągi musiały jeździć. Jako początkujący konduktor zdobywałem doświadczenie od starszych kolegów, kierowników, konduktorów. Był to dla mnie bardzo miły czas i dlatego postanowiłem zostać.
Jakie ciekawe wydarzenie wspomina Pan z tych pierwszych lat pracy?
W 1979 r., dzień przed sylwestrem byłem w trasie, mieliśmy wrócić 31 grudnia rano. To nie była moja służba, ale brakowało ludzi i dyspozytor tak zdecydował. Było trochę inaczej niż teraz, kiedy pracuje się według grafiku. To były czasy parowozów i kiedy dojechaliśmy do Parczewa, okazało się, że tory są całkowicie zasypane, nie dało się jechać ani w przód, ani w tył. Ludzie musieli czekać pół nocy, cały dzień i całą kolejną noc. Dopiero następnego dnia ruszyliśmy. W tamtych czasach nie było telefonów, komunikatów…
Co jest dla Pana radością, a co trudnością w tej pracy?
Gdy my, starsi pracownicy, jedziemy, mówią: „Stara gwardia, porządna gwardia jedzie”. Cieszę się tym. Jechaliśmy kiedyś pociągiem o 23, w Nałęczowie wsiadła grupa dzieci, ich opiekun powiedział do nich, że porządny zespół jedzie, i już był uśmiech. Radością jest praca z ludźmi, chciałoby się, żeby byli jak kiedyś – bardziej wyrozumiali. Napięte sytuacje rozładowuję żartem. Gdy pasażerowie nie chcą w przedziale psa czy kota, trzeba być grzecznym, starać się każdego zrozumieć. Każdemu z nas zdarza się czasem zdenerwować, a łagodzenie sporów to część mojej pracy. Trudne są dla mnie sytuacje, w których chcę pomóc pasażerowi, ale nie mogę, np. gdy pociąg jest opóźniony i próbuję go skomunikować, ale inna spółka nie chce przytrzymać składu. To jest stresujące dla podróżującego i dla mnie.
Jak wygląda Pana dzień?
Zaczynam od badania alkomatem, podpisania deklaracji i listy obecności. Pobieram kasy, rozkłady jazdy i jadę pociągiem. Moim obowiązkiem jest kontrola, sprawdzenie, czy drzwi działają. Daję sygnał i pociąg rusza. Do moich zadań należy wygłaszanie komunikatów. Trzeba sprawdzić też dokumentację pociągową w tabletach i pisemną – to w sytuacji, gdy przejmuje się pociąg od innej osoby. A gdy przyjmuje się skład z grupy, to trzeba go spisać i wprowadzić dane do tabletu. Trochę pracy jest, ale szybko idzie.
Pana przełożeni i koledzy nie widują Pana bez uśmiechu. Skąd Pan bierze tę radość?
Do życia trzeba podchodzić z uśmiechem. Szkoda zdrowia na denerwowanie się byle czym. Mam żonę, dzieci, wnuki i wnuczki. Jest się z czego cieszyć. Kiedyś było trudniej, jeździło się dłużej, częściej, byłem gościem w domu. Żona zostawała sama z dzieciaczkami, ciężko jej było. Teraz jest zupełnie inaczej, jedzie się na 12 godz. i wraca się do domu.